INTELEKTUALIŚCI I ŁAMAGI
Małgosia stała wściekła. Jak ta Kamila mogła! Tak przy wszystkich! Nazwała ją łamagą przy Maćku, Krzyśku i tylu innych ludziach! Maciek się śmiał – widziała to w jego oczach! Czemu w ogóle się umówili, że jadą w to samo miejsce na ferie? Ech… i tak pewnie by się spotkali gdzieś na jednej z uliczek Szklarskiej Poręby. O tym wszystkim myślała, sunąc powoli i dość pokracznie w kierunku instruktora.
W miasteczku znaleźli się kilka dni temu. Wszyscy spotkali się na peronie już podczas odjazdu. Maciek przyjechał tu z kuzynostwem – Krzyśkiem i Magdą. Jego mama (nie wiadomo czemu) bezgranicznie im ufała. Magda jest pełnoletnią studentką, ale Krzysiek? Że niby dwa lata starszy? I co z tego? Natomiast Kamilę z Małgosią wzięli pod swoje skrzydła rodzice Kamili.
Początkowo pogoda nie sprzyjała spacerom. Zawieje i zamiecie oraz mróz poniżej piętnastu stopni były koszmarem! Zwłaszcza dla mieszczuchów. Uliczki górskiego miasteczka były zatłoczone ludźmi, którzy zamiast zjeżdżać na nartach, spacerowali od knajpki do baru czy budki z ciepłym jedzeniem.
– Z jednej strony cieszę się, że odpocznę od gier komputerowych, ale z drugiej… – Krzysiek zawiesił głos. – Skoro nie można iść na narty, bo jakiś tam stopień zagrożenia lawinowego, to chociaż przydałby się symulator skoków na komputerze. No bo ile można grać w szachy?
Siedzieli w pokoju przy stoliku. Krzysiek drapał się w głowę pełną włosów sterczących jak druty.
– Starożytni grali godzinami – rzucił filozoficznie Maciek, patrząc na planszę. Szachy, obok warcabów, scrabbli i boggle, były jego ulubioną grą. W przeciwieństwie do Krzyśka, który lubił sport, Maciek wolał grać i… czytać.
– Ty się ciesz, że Maciek w ogóle wziął jakieś gry – powiedziała Magda. – Tutaj byś ich nie uświadczył, bo wszyscy nastawieni są na turystów, a nie kasparowów czy innych geniuszy.
– Ścisz się! W ogóle nie mogę się skupić – Krzysiek był wyraźnie wkurzony. Ale nic dziwnego. Młodszy o dwa lata cioteczno-cioteczny ogrywał go kolejny raz! Ech… – Nudna ta gra! – Krzysiek odsunął planszę. – Bokiem mi wychodzi! Szach, roszada, ecie-pecie but w klozecie!
– W scrabble też przegrałeś – zauważył Maciek.
– Bo mi litera nie szła!
– Nie litera nie szła, tylko cały rok siedzisz z nosem w monitorze nad zręcznościowymi głupotami. Nic dziwnego, że całkowicie od tego zdurniałeś.
– Daj spokój. – Krzysiek machnął ręką. – Znajdź lepiej te twoje panienki, bo zanudzimy się tu na śmierć!
– Bogowie! Co ja słyszę! Komputerowiec o zranionym sercu zainteresował się laską z mojej klasy? – Maciek uniósł ręce w teatralnym geście. – Już ci przeszło zatrucie organizmu wirusem zwanym Katarzyną? Nie boisz się, że twoja nowa wybranka to kolejna zaraza? I to groźniejsza? Kaśka to był zwykły trojan, a może ta uszkadza pliki boot sektora?
– Jak cię zaraz zdzielę! Przysięgam, że cię sieknę, złośliwy smarkaczu! – Krzysiek próbował udawać wściekłego, ale miny Maćka mu na to nie pozwalały. Chcąc nie chcąc, musiał parsknąć śmiechem, gdy Maciek, niezrównany w odgrywaniu komedii, ciągnął, zwracając się do Magdy:
– Siora! Patrz! Krzysiek u lekarza: „Mózg mi nie wybiega poza cztery mega”.
Tu nastąpił długi rymowany monolog, w czasie którego brat patrzył na Maćka z politowaniem: „Co za bzdury on ma w głowie – myślał. Ale i z podziwem: – Skąd te rymy bierze? !”.
– Oto mydlana opera Krzyśka, znanego lamera! – zakończył Maciek i skłonił się jak w teatrze.
– A która go tam trafiła? – spytała Magda, śmiejąc się serdecznie.
– Prawdziwa białogłowa, Ka… mi… mi… mi…
Dalej nie mógł dokończyć, bo Krzysiek zerwał się z krzesła i zamknął mu usta jednym tekstem:
– Zobaczymy, czy będziesz takim bohaterem, kiedy przyjdzie ci przypiąć narty!
* * *
Wypogodziło się dopiero po kilku dniach. Komórki od razu poszły w ruch. Maciek wysłał Małgosi esemesa: O pani! Czy zechcesz ujrzeć me szlachetne oblicze wpatrzone w twe zaparowane na mrozie okulary?. Odpowiedziała, by wieczorem wpadł z Krzyśkiem do nich do schroniska. Tak też zrobili. Na miejscu zapadła decyzja, że jutro idą na narty. Wprawdzie Małgosia z Maćkiem obstawali przy spacerze, ale… Krzysiek i Kamila uparli się. Narty i koniec!
W ten sposób następnego dnia chłopcy dotarli pod jeden z wielu wyciągów. Dziewczyn jeszcze nie było. Za to na malutkim wzniesieniu powstała ślizgawka, z której spora gromadka ludzi zjeżdżała po prostu na butach. Gdy Krzysiek to zobaczył, aż pisnął:
– Jezu! Jak w dzieciństwie pod szkołą! – zawołał i pobiegł w kierunku wąskiego paska lodu.
Maciek został na straży nart i czekał na dziewczyny. W głowie miał tylko jedno: „Jak wymigać się od nart?”. Nie zauważył nawet, że Krzysiek z impetem wpadł w grupkę rechoczących nastolatek. Kiedy wraz z całą gromadą otrzepywał się ze śniegu, nadeszły Kamila z Małgosią. Kamila z przodu, z nartami dumnie niesionymi na ramieniu. Małgosia za nią z bardzo nieszczęśliwą miną.
– Ładnie się zabawiacie! – zawołała Kamila, wciskając pod czapkę niesforne kosmyki białych włosów i spoglądając z zaciekawieniem na Krzyśka.
– Zjeżdżacie? – wysapał czerwony na twarzy trochę z mrozu, a trochę ze wstydu, że przyłapano go na takiej dziecinnej zabawie.
– Ja chętnie! – Kamila poprawiła rękawiczki i zaczęła przypinać narty.
– A Maciek gdzie? – spytała Małgosia drżącym głosem.
Towarzystwo najweselszego w klasie kolegi bardzo by jej w tej sytuacji pomogło. Podeszli do niego we trójkę – minę miał nieszczególną.
– Klasowa sierotka Małgosia szuka u ciebie pocieszenia, o szlachetny rycerzu! – zażartowała Kamila, naśladując pełen patosu ton, jakim zazwyczaj odzywał się Maciek. Tym razem jednak chłopiec milczał. Kamila nie zwróciła na to uwagi i powiedziała do Małgosi: – Gocha, nie ma przebacz! Musimy nauczyć cię jeździć na nartach. Nie możesz przez całe życie być łamagą!
Każdy inny w jej głosie wyczułby serdeczność, ale nie Małgosia. A już na pewno nie wtedy, gdy była mowa o jej pięcie achillesowej, czyli sporcie.
– Wiecie, co ona dzisiaj w nocy przez sen wołała? „O Jezu! O Jezu! Ja się zabiję!”.
Docinki Kamili rozbawiły nie tylko Krzysztofa i Maćka, lecz także wszystkich stojących dookoła.
– Już ja ci pokażę – mruknęła Małgosia przez zaciśnięte zęby i przypięła buty do nart. „Raz kozie śmierć” – pomyślała, a potem powoli i dość pokracznie przesunęła się w kierunku instruktora, myśląc przy tym, jacy wszyscy są okrutni i jak im pokaże, na co ją stać.
Maciek patrzył na nią z zazdrością. Przypięła narty jakby nigdy nic. Jakby całe życie tylko to robiła. A on? Nawet śmiać się z siebie w tym momencie nie umiał. Spojrzał ze strachem na sprzęt, który z taką niechęcią za namową Krzyśka wypożyczył. Ech…
– Ty! Alberto Tomba! – głos Krzyśka usłyszał niemal w środku czaszki. – Idź na oślą łączkę za Małgośką, bo do końca życia będziesz tylko intelektualistą.
Małgosia spojrzała na Maćka. Niepewnie stawiał narty na ziemi.
– Maciek? Ty też się tak boisz? – spytała cicho.
Skinął głową. Już nie był sam.